Strona:Czerwony kogut.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
—   264   —

niej mogłem widzieć i te błędne, martwe oczy, i tę niezliczoną mnogość zmarszczek, które, jak sieci, oplotły twarz kobiety... Długie-długie lata wypisywały na niej bóle i łzy i ogrom niedoli — wypisywały zawzięcie, nielitościwie. Palec przeznaczenia nie opuścił najmniejszego wypadku — wszystko wpisał w tę księgę żywota. Tak, to była księga żywota — otwarta, chociaż trudna do odczytania...
Z dnia na dzień patrząc w tę księgę, czytałem wielomówne słowa i... niejedno zrozumiałem... Prawda, nie bez słownika: wiele ludzie dobrzy dopomogli...
Smutna bajka!...


II.

Było to w 186.. roku...
W pewnej wsi mieszkał biedny człowiek, Piotr Banis, z żoną Józefą. Młodzi i piękni, kochali się wzajemnie i, podawszy sobie ręce, spokojnie i śmiało szli przez życie. Prawda, owa droga życia była ciężka i szorstka, jeszcze łańcuchami pańszczyzny zamiatana. Jednak mieli młodego ducha, mieli też mocne, choć poranione nogi i ciężaru nie czuli.
Do zupełnego szczęścia brakowało im tylko dzieci... Ale kiedy Piotr, bywało, wróci z pola,