Strona:Czerwony kogut.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

śnej niedzieli nie tak wiele czasu przeszło, jednak już wszyscy, nawet najdalsi, wiedzieli o tem i mówili. Opowiadano, że w niektórych kościołach księża te same pisma czytali; że ludzie wszędzie zbroją się i idą do lasu; że w jednem miejscu już pobili i rozpędzili wielkie wojsko rosyjskie; że morzem mają przywieźć dużo strzelb i innych wojennych narzędzi i wkrótce mają wszystkich ludzi uzbroić... Jedni wierzyli temu, inni nie... Ale wszyscy poruszyli się, zafrasowali. Były to gorące, niespokojne dni i czas niezmiernie szybko leciał... A tu gruchnęła wieść, że jakiś ksiądz sam prowadzi ludzi na Rosyan, idzie jak lew, któremu największe wojsko nic zrobić nie może, żołnierskie kule go nie dosięgają... Ludzie jeszcze bardziej poruszyli się...
Piotr już dawno naradzał się z okolicznymi i ze swojej wsi towarzyszami, co robić. Wrażliwsi byli zdania, że drzemać nie można — trzeba przygotowywać się, ukuć choć jakie narzędzie, bo może wypadnie samym bronić się albo drugim pomódz; że siedzieć na miejscu z założonemi rękoma i wstyd i jeszcze przegrać wypadnie — ziemi nie dostaną.
Jeden po drugim zaczęli gorętsi znosić do kowala rozmaite żelaza...
Siedząca przy warsztacie tkackim Józefa