jesiennego szronu. Nic ją nie obchodziło, nikomu nie wierzyła. Zapomniała słowa Damulisa, które jeszcze tak niedawno lubiła sama sobie powtarzać, od których ciężkie jej myśli rozjaśniały się... Jednego pragnęła: zobaczyć w jakikolwiek sposób swego męża. Jego tylko obraz nosiła w swej piersi...
Chociaż ręce białe płótno trzymały, równy ścieg prowadząc, jednak jej dusza daleko-daleko była — tam, gdzie stare sosny smutnie szumiały, chroniąc powstańców swym cieniem od oczu nieprzyjaciół. Pragnęła być z nimi razem, ujrzeć swego Piotra — zmęczonego i zbiedzonego, spokojnym snem śpiącego pod drzewem: siedziałaby obok niego szczęśliwa, trzymając na kolanach biały węzełek.
— Uszyję bieliznę i pójdę szukać Piotra. Jedzenia jemu zaniosę... Choć raz do swej piersi przytulę... z nim umrę... — tak marzyła.
Nie poczuła i nie zobaczyła, jak weszła do chaty stara, nieznajoma żebraczka i, pochwaliwszy Boga, usiadła na końcu ławy, odmawiając pacierz.
Wtedy dopiero podniosła zdziwione oczy, kiedy, po odmówieniu pacierza, staruszka ciężko-ciężko westchnęła i żałosnym głosem zaczęła prosić:
Strona:Czerwony kogut.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.
— 282 —