Spojrzała Józefa błyszczącemi oczyma na żebraczkę. Zdawało jej się, że tylko od niej mogła rzeczywistej prawdy dowiedzieć się.
— Lepiej, to lepiej — odezwała się staruszka — tylko nic z tego nie będzie. Przecie przed trzydziestoma laty też było powstanie, — nic nie zrobili. A ile wtedy Rosyanie ludzi rozstrzelali, ilu wywieźli — i panów i chłopów, strasznie wspomnieć... I teraz tak będzie...
I zaczęła opowiadać, jak to przed trzydziestu laty było. Jak panowie powstali, jak lud namawiali, żeby szedł na Rosyan, i jak nieszczęśliwie wszystko się skończyło. Opowiadała, co sama pamiętała i co od drugich słyszała, — wszystko, co przez swoje długie życie widziała i odczuła. Opowiadała, jak stary człowiek opowiada, który mało spodziewa się od życia i rozgląda się naokoło bez nadziei.
Józefa słuchała staruszki, a ciężki kamień zaległ jej piersi. Dała jej jeść, przyniosła kawałek mięsa, pragnąc choć jedno uspokajające słowo od niej usłyszeć. Zdawało się jej, że, chodząc po ludziach, żebraczka musiała wiele o powstańcach wiedzieć, — może widziała ich, może wie co o Piotrze... Nie wiedziała, jak o to zapytać: bała się przemówić, żeby czego niepotrzebnego nie powiedzieć.
Strona:Czerwony kogut.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.
— 284 —