Przeżegnała się, wzięła biały węzełek w rękę i wyszła z domu. Nie szła ulicą na gościniec, ale skręciła za zabudowania, przez ogrody w pole, żeby nikt nie zobaczył. Jak gdyby bała się, żeby kto jej nie powstrzymał, nie zawrócił z drogi. Przeszła przez żyta i jarzyny i tylko wtedy wydostała się na gościniec. Ciężko dysząc, obejrzała się, czy jej kto nie widzi. Stanęła, jak gdyby chciała odpocząć; potem spojrzała w stronę, gdzie las zielenił się, i prawie zaczęła biedz z bijącem sercem. Chciała prędzej wejść do lasu: tam nikt jej nie zobaczy, nie powstrzyma. Czego ona bała się, sama dobrze nie rozumiała: czy swoich ludzi, czy Kozaków, czy kogo innego — błędnego i nieznajomego. Tylko czuła, że serce mocniej uderza i nogi trzęsą się. Nie wiedziała, co ją czeka w lesie: czy nieszczęście, czy uspokojenie serca; może ujrzy Piotra i znów będzie szczęśliwa, jak niegdyś...
Józefa słyszała od żebraczki i ludzie we wsi powiadali, że w tym lesie obecnie ukrywają się powstańcy, że ich napewno widzieli. Gdy usłyszała o tem, nie mówiąc nikomu ani słowa, wzięła dwa sery, słoniny, kawał chleba i nieco bielizny — zawiązała to wszystko w białą chusteczkę i wyszła... pokryjomu od wszystkich.
Wspomniała opowiadania staruszki-że-
Strona:Czerwony kogut.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.
— 286 —