ale lękała się pozostać sama w chacie. Co wieczór chodziła teraz do Damulisów, gdzie jakoś bezpieczniejszą się czuła. Starego Damulisa już nie było... Nie wytrzymał: w sześć tygodni umarł z ran. Same kobiety pozostały. Z niemi dzieliła się Józefa nieszczęściem: to samo nieszczęście skojarzyło je jednym węzłem...
Pewnego wieczora, gdy tak wszystkie siedziały, naraz rozwarły się drzwi i do chaty wszedł jakiś człowiek — obdarty i zbiedzony. Pochwalił Boga głuchym głosem, podbiegł i objął nogi starej Damulisowej.
— Kazio!... — krzyknęła matka, poznając syna.
Objęła za głowę, do piersi tuliła.
— Boże, Boże!... jeszcze żywy!... — płakała, jak gdyby nie wierzyła.
To głaskała szorstkie włosy syna, to patrzyła mu w oczy.
— A gdzie Antoni?!... — spytała przestraszona.
Milczał. Ciężko było prawdę powiedzieć, serce matki zranić.
— Zabili go... — wybełkotał, odwracając się.
I zaczął opowiadać, jak to było: jak oni ostatni raz, obdarci i głodni, niedaleko stąd walczyli z Rosyanami; jak widział brata nieżywego na ziemi i Banisa, wziętego przez Ro-
Strona:Czerwony kogut.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.
— 292 —