Chodziła oberwana, zdrętwiała od zimna. Zaczęli nie znosić jej ci, u których mieszkała kątem: mniej jedzenia przynosiła dla nich od ludzi. Całą zimę przesiadywała za piecem. Na wiosnę czuła się jakoś lepiej: nie plątała się ludziom w chacie między nogami, mniej jej nienawidzili i rzadziej ją łajali. Chodziła sobie swobodnie po polach. Włóczyła się nad rzeką i po borze, gdzie w letniskach dużo państwa mieszkało. Chodziła błędna i nieszczęśliwa, szmatami przykrywając wyschłe ciało; chodziła, jęcząc, podpierając się kijem, niosąc na swych barkach wielki-wielki ciężar lat. Widok jej budził dziwny niepokój serca...
Gdy widziała ładnie ubrane i szczęśliwe osoby, kręciła z podziwu głową, coś sobie jakby przypominała i szeptała posiniałemi wargami:
— Ile tu państwa!... jacy ładni!...
Albo rozglądając się błędnym, martwym wzrokiem, pytała:
— Czy nie wiesz pan, gdzie jest mój Piotruś?...
Czy rozumiała ona sama to pytanie? czy pamiętała jeszcze swego nieszczęśliwego męża? Czy spodziewała się po śmierci ujrzeć go?...
Jeden Bóg o tem wie...
Strona:Czerwony kogut.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.
— 299 —