Klimka zaklął brzydko i osunął się na ziemię przy samym płocie. Jakoś wgramolił się, przytrzymując się kołu, na płot i zwalił się na drugą stronę.
Przez okno ujrzała Magdzia powracającego Klimkę i pobiegła za ogród na spotkanie.
— Janeczku! co tobie się stało? — zafrasowanym, zbolałym głosem wypytywała go.
Klimka przystanął, spojrzał białkami na Magdzię i milczał.
— Janeczku, kochany! co to jest?...
Pokiwał Klimka głową i, pojmawszy zdrową myśl, przemówił:
— Pierwszy to raz, Magdziu — pierwszy raz... jak ty mnie... ot, żywego widzisz...
Zachwiał się i usiadł na leżącym pniu wierzby. Siedział ze zwieszoną głową. Potem westchnął głęboko i lekko-lekko pokiwał głową:
— Tak, tak, Magdziu — do dyabła, wszystko do dyabła... — I naraz rozpłakał się rzewnie. Plama krzywdy rozmiękła i zbudziła uczuć źródło. A to źródło płukało przeczystą wodą rany przeszłości.
Tylko zmieszana Magdzia krzątała się koło niego, jak gdyby przeczuwała rzeczywistego winowajcę tego wypadku.
Strona:Czerwony kogut.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —