Strona:Czerwony kogut.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

nurzył się zrozpaczony, zbolały, smutny obraz Magdzi.
— Co jej do mnie?... — zawołał sam do siebie, lecz nie zdołał tym wykrzykiem zatamować owej ciepluchnej fali, która wezbrała z tajemniczych odmętów i zalała zdrętwiałe jego serce.
Nieufnym, pełnym zwątpienia wzrokiem spojrzał na siebie, pokiwał głową i, wewnętrzną siłą wspierany, powstał, rzucił okiem na osadę Matasową i pomału poszedł przez pola szukać uświadomienia.
Dopiero późnym wieczorem wrócił do sadyby Matasowej i wchodził na górę powolnym, leniwym krokiem. Nagle zamajaczyło coś poprzez gąszcz drzew i usłyszał głos:
— Janie! Janie!
Zwolna podszedł. Magdzia podała z za płotu zawiniątko i prędko-prędko przemówiła:
— Głodny jesteś... zjedz... i idź spać... idź, Janeczku, spać.


V.

Gorące słońce letnie obficie lało palące promienie na ziemię. Wypłowiałe, zblakłe niebo milczało niemocą objęte. Tylko wieczorami, kiedy spadała rosa, aby ziemię odświeżyć,