światem; czuł się spokojniejszym, gdy wszystkie bóle przenosiły się w bezkres i choć na krótką noc zapominał o surowej rzeczywistości.
Tylko czasami leciuchny powiew myśli mącił tę ciszę, zda się, jakieś przekorne bóstwo nakazywało wspomnieć przeszłość, tę niedawną i taką ohydną, zapleśniałą przeszłość.
Wtedy z poza tego spokoju wyłaniała się namiętna chęć, żeby ta przeszłość nigdy już się nie powtórzyła; żeby pozostała tylko wspomnieniem ciężkiego snu; żeby starych ran nie rozjątrzała. Jakiś tajemniczy głos modlił się do tego niebios błękitu i błagał o zapomnienie tej okrutnej przeszłości, ohydnej rzeczywistości — z zapomnienia chciał ostatnim wysiłkiem nowe jutro sobie stworzyć, więcej pobłażliwości doczekać się od ludzi i iść drogą swego bytu tam, dokąd młodociane marzenia wiodły: do zgody i zbratania wszystkich żyjących...
∗ ∗
∗ |
Ledwo zdążył Klimka wjechać z ostatnim wozem do odryny, kiedy pochmurne dotychczas niebo zaczęło lać ukośnymi, ciężkimi strumieniami. Wyrzucił ograbki, wyprzągł konie i wepchnął wóz do wozowni.