Wszedł do chaty i wysłał parobków do odryny. Za chwilę poszedł i sam młocarnię posmarował.
Klimka wjechał na podwórze cały mokry, trzęsący się z wilgoci i głodny. Zeskoczył z konia i zapędził go z innymi do stajni.
Matas krzątał się w maneżu. Klimka zaraz pobiegł na śniadanie i przebrać się. Wkrótce już wracał i szedł prosto do stajni po konie, okiełznał je i prowadził do zaprzęgu.
Matas poprawiał uprząż i zawołał na niego:
— Po kiego dyabła ty się wałęsasz?
— Na śniadaniu byłem — spokojnym głosem odpowiedział Klimka, na którego wszystkie Matasowe napaści i wymyślania już nie oddziaływały, tak się przyzwyczaił, zżył z tem ustawicznem łajaniem.
— Nie zdechniesz, jeżeli nie podjesz! — odparł Matas.
Jak gdyby kto gorącą wodą Klinikę oblał: skupiły się wszystkie myśli w jeden wysiłek i, jak śruba, wpiły się w rozjątrzoną duszę. A owo niemilknące bóstwo syczało mszystą mordą i kusiło:
— Głupcy wszystko znoszą!
Po chwili wyczekiwania, czy też obcesowiej kusząc, przypomniało:
Strona:Czerwony kogut.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —