— Dzieci tylko nie potrafią zdobyć się na zemstę.
A tu, jak mgłą powleczone, ukazało się zbrukane oblicze Żydowina i przypominało swą namowę, mówiło, że nikt nie ma nad nim prawa, że on wolny, że wara komukolwiek go krzywdzić.
W okamgnieniu wypuścił konie, schwycił stojącą przy maneżu łopatę i, z krwią nabiegłemi oczyma, rzucił się na Matasa, wołając:
— Po kiego dyabła ty mnie wciąż prześladujesz?
W tym samym czasie we drzwiach odryny ukazali się parobcy. Lecz Matas już się zwarł z Klimką. Łopata, silną ręką Matasa schwycona, wymknęła się Klimce i, rzucona przez Matasa, upadła pod same nogi parobków. Schwytany za piersi i przyciśnięty do ściany Klimka, chociaż się bronił, nie mógł skutecznie współzawodniczyć z dojrzałą męską siłą. Jednak Matas nie korzystał z przewagi, uderzył kilka razy Klimkę po twarzy, potem oderwał go od ściany i popchnął ku koniom:
— Idź i zaprzęgaj konie — rzekł i poszedł do maszyny.
Klimka zaś zdławionym ze wstydu i poczucia okrutnej krzywdy głosem zawołał do niego:
Strona:Czerwony kogut.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 44 —