bólu, że tak niesprawiedliwie z nim się obchodzono.
— Idź, Janeczku, od nas... idź zaraz — prosiła Magdzia.
— Nie! — stanowczym, drżącym z nawału wzruszeń głosem odparł Klimka. — Nie pójdę!
Po chwili dodał:
— Niech się stanie, co stać się ma...
Wstał i odszedł od Magdzi. Ale nagle przystanął, powrócił i dobitnie przemówił:
— Nie myśl, że ja się na ciebie gniewam... Z was wszystkich ty jedna byłaś dla mnie dobra i żal mi ciebie, Magdziu, żal, jak rodzonej siostry...
Od samego poranku przyczepił się Żydowin do Klimki i dogadywał:
— Ty tak znowu zanadto nie traw się. W razie czego, ja tobie pomogę...
Klimka spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział.
Przymilającym się tonem kusił Żydowin:
— Wielka rzecz, że on raz jeden sprał ciebie — dlatego właśnie nie powinieneś poddać się... koniecznie trzeba na swojem postawić.