Podniósł oczy i zapewne pierwszy raz ujrzał Magdzię. Aż zdziwił się. Ani twarz, ani stan, ani oczy — wszystko nie to samo było, lecz jak gdyby zupełnie ktoś inny obok niego stał. Owa ambitna Magdzia, która raczyła znijść ku niemu z wyżyn chłopskiego arystokratyzmu i uczuciem przemówić, gdzieś znikła. W wyobraźni stał nowy człowiek: — on czuł jego krzywdę, pojmował swą wartość i nie zadowalał się rzeczywistością. Jaka ona piękna była! Ile w niej kobiecej wyniosłości! ile ciepłego uczucia i światła dla niego, ptaka bezdomnego!
— Tak, tak, pójdę... pójdę...
Odpowiedział nie swoim głosem i spojrzał na nią tak, jak jeszcze nigdy nie patrzał: — całą duszę, całe nagle zbudzone uczucie włożył w to spojrzenie, jako dzięk dla niej za jasne a minione chwile.
A Żydowin nie przestawał:
— E! Gdyby tak na mnie, to takbym policzył się z Matasem, że i zdychając popamiętałby.
— Jakbyś ty się policzył?
— Jabym umiał. Nie będę ciebie uczył. Niech każdy według siebie postępuje, ażeby mógł sam siebie zadowolić.
Strona:Czerwony kogut.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
— 53 —