lić go na ziemię i zapłacić mu za wszystkie swoje krzywdy.
Jeszcze rozmyślał, jeszcze planował, a czart, który w nim siedział, podniósł go z miejsca i prowadził ku Matasowi. Raptem Jan porwał Matasa za plecy, skręcił w bok i, uderzywszy kolanem z tyłu, zwalił na ziemię. Zaczem, jak wściekły zwierz, skoczył na niego i zaczął bić, gdzie się dało.
Kiedy Matas odwrócił się, dopiero wtedy zrozumiał, co się stało. Wściekłość ogarnęła i jego. Uczepili się jeden drugiego i, tarzając się, dowlekli się do progu maneżu. Spadając z progu, Matas runął na Klimkę, porwał leżący obok bat, złamał biczysko i, obróciwszy na wznak Klimkę, bił bez pamięci.
Klimka nawet nie krzyczał z bólu, tylko wydzierał się i wywijał, jak wąż. Wściekłość i ból zagłuszyły w nim poczucie krzywdy i wstydu wobec zgromadzonych we drzwiach robotników. Nawet sama krzywda nie była taką wielką, bo czuł się teraz sam winnym.
Jednak skurczył się pod ostatnim ciosem i z całych sił schwycił Matasa zębami za łydkę. Ten wrzasnął, chciał wyrwać się Klimce, lecz konwulsyjnie zaciśnięte zęby nie rozwierały się.
Matas wyciął go biczyskiem przez twarz
Strona:Czerwony kogut.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —