Strona:Czerwony kogut.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

lony tan myśli. Głuche, rytmiczne oddechy parobków drażniły jego czujność.
Z całej tej mieszaniny myśli wyróżniała się jedna czerwoną nicią i wciskała się do jaźni: — odpłacić tak boleśnie za wszystko, jak boleśnie jego skrzywdzono. Tę chęć, jeszcze nie zmężniałą i nie przekazaną wykonawczej instancyi woli, wzmacniało i rozpromieniało wspomnienie ostatniego wypadku.
Poczuwał się sam do winy i to poczucie jeszcze gorzej drażniło go i popychało w objęcia czynu. Obok tego czuł, że gdy ten jeszcze niewiadomy czyn spełni się, on pójdzie od Matasów. W tej samej chwili przypomniał sobie Żydowina.
Odezwały mu się w piersi echa jakiejś nienawiści, lecz z biegiem czasu wyjaśniło się, że nic do tego człowieka nie czuł. Wdzięczny mu nie był, lecz jedno tylko dobrze rozumiał: — on też jest upośledzony i krzywdzony.
A myśli wirowały, wspierały się i dążyły z bezdni do jednego celu — do konkretnej formy zemsty.
Już świtało — — już pierwsze promienie słońca wdzierały się przez szczeliny do wnętrza obory — a postanowienia jeszcze nie było...
Powstawali robotnicy, na podwórzu słychać było nawoływania i kłótnie, bydło odzywało