Strona:Czerwony kogut.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

Gdy wynoszono ostatnie rzeczy ze świrna, załamał się dach palącej się odryny i całe chmury iskier wzleciały w powietrze. Oddech wszystkim sparło pytanie: — Gdzie spadną te iskry? — Jeżeli na zabudowania, to niema ani jak, ani co ratować. Lecz w tej samej chwili nadciągnął silniejszy prąd wiatru i wianek iskier, podniósłszy się wyniośle, rozerwał się, zmieszał i odleciał z wiatrem w puste pole.
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi zebranych. Teraz trzeba było tylko pilnować blizko stojących zabudowań i dachy ciągle mokrym nawozem przykrywać.
W dwie godziny nie pozostało ani jednego bala. Stare, latami wyschłe drzewo paliło się, jak zapałka. Tylko złożone żyto, pszenica i koniczyna, gdy się spaliły ściany, objęte były płomieniem, ale gdy się opaliły, zaczęły tleć i dymić.
Ludzie pomału rozchodzili się, unosząc smutną podziękę Matasów.


XIII.

Połaził jeszcze chwilę po podwórzu i, czując spojrzenia na sobie, Klimka, przez nikogo nie zauważony, wyszedł z sadyby Matasów.