Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —
— Jakże ja tu sama...
— Może, gdy ja odejdę, wam wszystkim lepiej będzie... Może to ja ten niezgody i niepokoju czart... Nie płacz!
Wyciągnął do niej rękę, ścisnął mocno, mężnie jej małą rączkę i spojrzał głęboko, pełnem znaczenia wejrzeniem w jej oczy. Potem prędko odwrócił się, ażeby nie słyszeć jej westchnień.
Jeszcze chwilę stał i nagle ruszył mocnymi, wielkimi krokami, przez promienie wschodzącego słońca wołany, przez gorzkie łzy Magdzi odprowadzany, może przez te łzy pierwszej dziewiczej miłości błogosławiony na ludzkiego żywota cel ostateczny.