Krystyna wstała i zaczęła zbierać próżne misy i łyżki. Powstawali i Jakób z Janem.
— To już idziecie?... Pośpieszcie się tylko... może będzie deszcz — tłumaczył gospodarz.
— Cóż robić... trzeba iść — rzekł Jakób.
Stary wydał jeszcze jeden, drugi rozkaz i wszyscy opuścili izbę.
Róża siedziała z oczyma utkwionemi w podłogę. W uszach jej brzmiał jeszcze zdrowy śmiech Krystyny.
I ona umiała kiedyś tak śmiać się, i ona była tęga, zdrowa, jak Krystyna. Gdzieżeście się podziały, siło i wesołości?... I cóżeście pozostawiły po sobie?... Teraz... Westchnęła ciężko.
Ból, tam głęboko, wrzał bez ustanku. Zdawało się, że głód szarpał wnętrzności, tymczasem mdli ją, gdy próbuje zjeść... Z dnia na dzień czuje się słabszą, a tak ciężko w czas roboczy. Lecz pracować trzeba...
— Różo, jakże ci tam?... Czy nie lepiej? — spytała gospodyni.
— Tak samo — odpowiedziała, nie podnosząc głowy, a po chwili, jakby niechcący dodała: — Jeżeli i dalej tak... nie wiem co będzie...
— Cóż jej jest? — zapytał obojętnie Ratkus.
— Zapewne coś wewnątrz zrobiło się... Nic nie je... marnuje się kobieta zupełnie — opowiedziała nieśmiało żona.
Strona:Czerwony kogut.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —