— Hm... — burknął Ratkus, cedząc przez zęby dym z fajki. — Może coś ciężkiego podniosła... albo coś zjadła... to i dławi ją... I mnie dławi tak nieraz... najczęściej, gdy za wiele zjem... Ale to przechodzi. Są żołądki, co dużo pokarmu nie przyjmują...
Róża podniosła wzrok na gospodarza. Smutny uśmiech błysnął w jej spojrzeniu. Lecz wnet spuściła znowu głowę, nie mówiąc nic.
— Ot, pleciesz tylko!... Bez przyczyny nie marnowałby się człowiek — dodała Ratkusowa. — Uwolniłbyś ją lepiej od kopania kartofli. Jakże ona może pracować, gdy jej tak niedobrze? Trzeba nachylać się i podnosić. Może masz dla niej jaką lżejszą pracę?
— Hm... — burknął znowu Ratkus, ssąc fajkę. — Jaką inną robotę?... Z kartoflami trzeba skończyć!... Taka pogoda... Czyż jej tak źle, że już nic nie może... Niewiadomo co będzie jutro... widzisz, jak się chmurzy.
— Da Bóg i jutro będzie ładnie! Nie można znowuż tak człowieka... Skończą i bez niej! Jej mógłbyś dać coś innego... gdzie nie trzeba tak nachylać się i podnosić...
Przez chwilę słychać jeno było cmokanie fajki.
— To niech idzie do Pagraużyni liście grabić. Wiatr naniósł ich pełną łąkę — z całej
Strona:Czerwony kogut.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —