dąbrowy. Trzeba zgrabić, będzie podściółka. Tak leżąc, gnoją tylko łąkę. Z kartoflami poradzą i tamci troje.
— Właśnie, Różo! Wybierz lżejsze grabie i grab powoli do wieczora — zawsze będzie lżej. Cóż robić... da Bóg przejdzie — mówiła z współczuciem Ratkusowa.
— Właśnie, grab i składaj do kupy. Pod wieczór podjedzie Jan i przywiezie cię do domu — rzucił Ratkus, wychodząc.
Róża wstała. Spojrzała z wdzięcznością na Ratkusową, podeszła do swego łóżka w rogu izby, dobyła z pod wezgłowia starą, zniszczoną chustkę, zarzuciła ją na plecy i wyszła także.
∗
∗ ∗ |
Zgrabiła już niemałą kupę liści. Niełatwo było i tutaj. Grabie wypadały nieraz z rąk, ból w piersi wzmagał się. Mokre liście przylegały do ziemi, nie dały się grabić... Lecz trzeba było pracować! I pracowała ze skrzywioną od bólu twarzą, pracowała, jak gdyby ciężką pracą chciała uśmierzyć palący ból w piersi. A jednak trzeba było zaprzestać. Grabie wypadły z rąk i Róża osunęła się ciężko na kupę pożółkłych liści. Były to martwe liście