jesienne... I czy tylko nie śmierć pełzała w jej piersi, gdzieś tam głęboko koło samego serca?... Śmierć... śmierć... jesień... pożółkłe, martwe liście...
Róża jęknęła i skuliła się cała. Zdawało jej się, że zbliża się do niej coś czarnego, chłodnego... I nigdzie nie może od niego uciec... nie może... Ono zbliża się i nadejdzie...
I siedziała tak z głową na rękach opartą, opuszczona przez wszystkich, samotna, i straszne myśli krzywdy ogarnęły ją niby czarna, ciężka fala: bolało nietylko w piersi, ból był i w duszy — a ten ostatni był jeszcze większy, jeszcze straszniejszy. O, gdyby tylko piersi bolały... gdyby tylko piersi!... Lżej byłoby i umrzeć od tego bólu! Lecz ten ból w duszy... taki okrutny... on zdruzgotał wszystko.
To taki kres drogi, do którego dobrnęła?!... I dalej niema po co iść i czego czekać... Ciasna trumna i zimny dół — ciemny i zimny... Jak pusto i straszno dokoła... sama jedna i te martwe liście!... »Pustka, pustka!« — jęknęło niby z jakichś głębin. — Pustka!... Pustka!... — powtórzyła dusza.
I puste i ciemne całe jej przeszłe życie... Straszne! Stanęła przed nią cała jej przeszłość, jak na dłoni... z początku, aż do końca. Dalej niema po co sięgać — prześniła, przebolała,
Strona:Czerwony kogut.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —