cze nie upadły listek. Szarpie się, drży pobladły listek, czasem jęknie słabo, aż rwie się nareszcie ostatnia nić życia — i pada listek powoli, jakby błądząc, na ziemię, tam do innych martwych już liści. Boleśnie, głucho jęczy stara jodła na krańcu dąbrowy, niby ogłaszając smutną niedoli wieść... Głucho jęczy jodła, ucichnie na chwilę i zaczyna na nowo tę samą smutną pieśń.
...On nie był tym, o którym ona śniła i marzyła w swych snach dziewiczych. On nim nie był! nie był!... On był tylko jej mężem, aż za wiele mężem. Rodzić trzeba było co rok... rodzić i grzebać... Pięciu z nich spoczywa pod ziemią... jeden tylko żyje... Jak zimno im teraz tam!... jesień... Takich ładnych, maluczkich kładli do trumienek... potem spuszczali do dołów. Boże!... Jedni z nich byliby już tęgimi wyrostkami, inni biegaliby tutaj po łące, weseli, kochani i nie byłaby ona taką samotną... A teraz?... »Pustka... pustka!«...
I przypomina jej się w tej chwili jeden z tamtych odeszłych... Czwarty mijał już roczek... Taki był ładny, milutki... Przyszła zima. Mąż zawsze pijany. W izbie ani opału, ani chleba. Płacze maleństwo, skarży się na zimno i na głód... »Pójdźmy, mamo, stąd... gdziekolwiek, gdzie ciepło, gdzie jest chlebek. Pójdźmy
Strona:Czerwony kogut.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —