głębszego — z łez matki. I tego właśnie kobieta-matka ani zapomnieć, ani przebaczyć nie mogła.
∗
∗ ∗ |
Późna noc. Śpią wszyscy. Chrapie i Rauba na ławie pod oknem. Nie śpi tylko Róża. Zacisnęła zęby, ażeby nie jęczeć i nie obudzić śpiących. Ból wzrasta... Rzuca się wijąc, jak robak. Męczarnia nad siły!
— O Boże!... — jęknęła raz, drugi i już nie może powstrzymać skargi.
Śpią wszyscy. Jeno wiatr szaleje za ścianą i pędzi, niby upiór, wokoło chaty. Pada już deszcz, a ciężkie jego krople bębnią w okienko, spadają, szlochając, z dachu. W izbie ciemno.
— Boże! — wyrwał się z ust Róży głośniejszy jęk.
— Czego krzyczysz?... Noc... Rozbudzisz wszystkich ludzi — odezwał się zbudzony Rauba. — Pocierp, przejdzie...
— Zlituj się, Boże!... zabierz prędzej!... Boże!... Umieram! — żaliła się Róża, rzucając się w łóżku.
— Czy znowu tak bardzo boli? Może usiądziesz, ja pomogę — mówił już nieco łagodniej, zbliżając się do żony i biorąc ją za plecy, ażeby posadzić.