Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— Tak sam, i jak zechcę to zrobię, poświęcę się dla ojczyzny, nie dla ciebie, ani dla waszego związku. Nie będę szczeblem dla niczyich stóp. Jakie to niskie! Przysposobiłeś mnie sobie za sztylet w twojem ręku, ale powiadam ci, żeś stracił rozum, robiąc tak. Miałeś się za bardzo subtelnego, a to takie grube, że każdy głupiec poznałby się. Wyostrzyłeś sztylet, ale się strzeż, aby cię nie ukłuł.
— Petio! gołąbko, co ty wygadujesz? — zawołał błagalnie Rylejew, wyciągając ku niemu ręce. — Wszakże my wszyscy razem, czyż ty nie z nami?
— Nie.nie z wami, nie z wami! nigdy ale byłem i nie będę z wami. Sam jestem, sam! sam!
Więcej nie mógł mówić, bo mu dech zapierało, drżał cały jak w konwulsyach; twarz mu pociemniała i straszna była jak u szaleńca.
— Masz oto twój sztylet, a jeśli poważysz się raz jeszcze, to ja ciebie...
Mówiąc to, podniósł kindżał nad głową Rylejewa, a drugą ręką chwycił go za kołnierz. Oboleński i Golicyn rzucili się na pomoc, ale Kachowski odrzucił wtedy sztylet, który padł z brzękiem na podłogę i pchnął Rylejewa z taką siłą, że ten omal nie upadł, poczem sam wybiegł na schody. Rylejew stał chwilę odurzony, lecz potem wybiegł także na schody i przechyliwszy się przez poręcz wołał za odchodzącym:
— Kachowski! Kachowski!
Lecz odpowiedzi nie było i tylko już zdaleka, prawdopodobnie u wyjścia z podworca, ciężka brama zatrzasnęła się z hukiem. Rylejew przestał tak chwilę, jakby czekając na coś, poczem wró-