— Szpieg! — pomyślał Golicyn — i skręcił za węgieł, a znalazłszy ławeczkę, usiadł na niej i przyczaił się.
— Dawniej kupisz bywało, bułkę za kopiejkę i miałeś co jeść na dwa dni, a teraz i z dziewięciu kopiejkami do straganu nie przystępuj — targowała się żebraczka z przekupką, handlującą kołaczami, posyłając w stronę Golicyna miłosierne spojrzenia dla wzbudzenia jego współczucia. A nad głową jego na bezlistnym sęku rozdziawiła wrona czarny dziób, w którym czerwieniło się coś, jak krew i krakała.
Zrobiło mu się nagle dziwnie smutno, ciężko, ckliwie i zimno, wstał więc i przeszedłszy admiralski plac, wstąpił do kawiarni Loreda na rogu Newskiego, tuż obok domu głównego sztabu. Tu paliły się jeszcze lampy, bo światło dnia słabo tylko przenikało przez parterowe okna. Gorąco było od napalonych pieców, pachło kawą i świeżym chlebem. Z sąsiedniego pokoju dochodził stuk kul bilardowych. Golicyn usiadł przy stoliku i kazał sobie polać herbaty. Tuż obok, dwóch młodych urzędników czytało na głos manifest o wstąpieniu na tron cara Mikołaja.
— Ogłaszamy wiernym poddanym naszym, że w skrusze serca i korząc się przed wyrokami Przedwiecznego, złożyliśmy przysięgę starszemu bratu naszemu, cesarzewiczowi Konstantemu Pawłowiczowi, jako prawnemu podług ustaw następcy na tron wszechrosyjski.
Gdy doszli do ustępu o zrzeczeniu się korony przez Konstantego i powtórnej przysiędze, czytający zatrzymał się.
— Czy zrozumieliście? — spytał donośnym szeptem, którego Golicyn nie mógł nie słyszeć.
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/122
Ta strona została przepisana.