Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/130

Ta strona została przepisana.

— Nie wydali żadnych rozporządzeń, spędzili jak baranów na plac, a sami się kryją, warknął Kachowski.
Wszyscy zamilkli nagle zbudzeni z upojenia i wszystkim przebiegł po sercu, chłodny dreszcz. Nie wiedzieli co począć. Zebrali się tu o jedenastej; na admiralskiej wieży wybiła dwunasta, a nie było jeszcze widać żadnego przeciwnika, jak gdyby wszystkie władze wymarły. Zamierzali zaskoczyć senatorów, lecz okazało się, że ci już o ósmej z rana złożyli przysięgę i przejechali się do zimowego pałacu na nabożeństwo. Żołnierze w mundurach tylko bez płaszczy, ziębli i rozgrzewali się winem zaprawnym korzeniami, przestępowali z nogi na nogę, lub bili się rękami po ramionach; po za tem stali tak spokojnie, że przechodnie myśleli, że to wojskowa parada. Golicyn chodził wzdłuż frontu, przysłuchując się rozmowom żołnierzy.
— Konstantyn Pawłowicz, sam tu jedzie z Warszawy.
— Na czwartej stacyi od Narwi, stoi z korpusem polskim, dla wytępienia tych, co przysięgać będą Mikołajowi Pawłowiczowi.
— Inne pułki, także odmówią przysięgi.
— A jeśli on tu nie przyjdzie, to my do niego pójdziemy i na rękach przyniesiem.
— Ura! Konstanty. Tem kończyło się wszystko, a gdy pytano ich dlaczego nie przysięgają, odpowiadali:
— My podług sumienia.
Między prawym frontem czworoboku, a parkanem cerkwi Izaaka, tłoczył się tłum cywilnych; Golicyn wszedł między nich i także nasłuchiwał.