Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/132

Ta strona została przepisana.

burak, z grubym ręcznikiem pod pachą, widocznie wyszła co tylko z łaźni, a przy niej dziewczynka z wyłupiastemi oczyma, w długim matczynym kaftanie, otwierała szeroko buzię i słuchała chciwie, jakby coś rozumiejąc.
— Panowie szlachta, najgorsi w świecie padlecy! — zawołał ktoś w tłumie.
— Przeżyli już oni swoje piękne czasy, to też on ich teraz wytrzebi.
— Nie długie im już panowanie, nie dziś to jutro, krew z nich strumieniem pociecze.
— Wolność! dzieci wolności! — zakrzyknął ktoś, a wszyscy w tłumie, jak jeden mąż, odkryli głowy i przeżegnali się.
— Sam on już idzie rozprawić się z nimi, już niedaleko.
— Ale gdzie tam! wzięli go pod straż, w kajdany zakuli i wywieźli.
— Ach ty nasz biedaku serdeczny!
— Nie bójcie się, już my go odbijemy.
— Idą już! idą! posłyszał Golicyn i obejrzawszy się, zobaczył od strony admiralskiego bulwaru, nadjeżdżającą gwardyę konną. Jeźdźcy w stalowych hełmach i pancerzach, postępowali zwolna, ostrożnie jakby skradając się, jadąc po trzech w szeregu.
— Widzicie! Lezą jak senne muchy, nie do smaku biedaczkom, śmiano się w tłumie.
— No! Bogu chwała, zaczyna się.


ROZDZIAŁ III.

Jenerał gubernator Miłodarowicz podjechał do placówki strzelców, wystawionej przed frontem powstańców. W mundurze z haftem złotym, prze-