— Do nogi broń! — zakomenderował i uchwycił za uzdę konia Miłoradowicza. Radzę odjechać waszej światłości i zostawić w spokoju żołnierzy.
Koń kręcił głową, wspinał się i narowił, ostry rzemień, wpijał się w palce Oboleńskiego, który jednak bolu nie czuł i nie puszczał uzdy.
Adjutant Miłoradowicza, młodziutki porucznik Baszucki, podbiegł w tej chwili ze ściągniętą od lęku twarzą i stanął obok wierzchowca.
— Powiedzcie wy przynajmniej hrabiemu panie poruczniku, żeby odjechał ztąd bo go zabiją; zwrócił się do niego Oboleński. W odpowiedzi porucznik, wzruszył tylko beznadziejnie ramionami.
Lecz Miłoradowicz nie widział już nic i nie słyszał. Spłoszona klacz, rwąc się naprzód targnęła uzdą tak silnie, że Oboleński wypuścił ją z rąk. Jeździec ruszył cwałem w środek wystawionej placówki, która rozstąpiła się przed nim i znalazł się przed frontem buntowników.
— Dzieci! — zaczął Miłoradowicz, przygotowaną z góry przemową, z dobrotliwą pewnością siebie starego ojca komendanta. Widzicie moją szpadę? wyryty na niej napis: »Druhowi memu Miłoradowiczowi«. A wiecie kto mi ją dał? Sam wielki książę Konstanty Pawłowicz. I jakże to wy myślicie, że mógłbym go zdradzić, jego, mego przyjaciela i że was oszukuję?
Zwolna przeciskał się tymczasem Kachowski, przez szeregi żołnierzy i zatrzymał się o parę kroków zaledwie od Miłoradowicza. Lewą rękę oparł na rękojeści kindżała zatkniętego za czerwony pas.
Oboleński zauważył, że z dwóch pistoletów, które miał wpierw za pasem Kachowski, został już
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/134
Ta strona została przepisana.