Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/135

Ta strona została przepisana.

tylko jeden i że trzyma on prawą rękę zasuniętą pod kożuchem.
— Czyż niema to między wami starych żołnierzy Suwarowa — przemawiał dalej Miłoradowicz, czy zebrali się tu tylko sami smarkacze i cywilne kanalie, zakończył spoglądając na Kachowskiego, a ten przysłuchiwał się niby uważnie i patrzył mu prosto w oczy. Od wzroku tego straszno się zrobiło Oboleńskiemu i prawie nie zdając sobie sprawy co robi, wyrwał bagnet od stojącego obok żołnierza i kłuć począł ostrzem wierzchowca Miłoradowicza. Kachowski spojrzał na niego i Oboleński czuł na sobie drwiący jego uśmieszek. Koń spiął się dęba, a równocześnie usłyszał Miłoradowicz, znany dobrze trzask, niby wysadzenie korka od butelki szampana. »Otóż macie«, lecz nie zdążył już dodać »jeszcze nie ulana ta kula, od której mi zginąć przyjdzie«.
W białym obłoczku dymu, mignęła mu w oczach biała spódniczka baletowej tancerki i dwie różowe nóżki z pod białej spódniczki, niby dwa różane pączki tryskające z rozkwitłego pęka białego kwiatu. Wydęły się mięsiste wargi starego młodzika, jak bywało w ostatnim akcie baletowego widowiska, gdy klaszcząc z całej siły w dłonie, wołał: »Fora! Teleszowa! bis!« Pocałunek powietrzny, posłała mu od sceny Katienka i opadła czarna kurtyna. Odrzucił ręce, zadrgał parokrotnie, jak pajac ciągniony na nitce — i zwalił się z konia. Kapelusz z piórami spadł mu z głowy, odsłaniając rzadkie kosmyki farbowanych włosów, na błękitnej wstędze Andrzeja, sączyła się czerwona struga. Oboleński czuł, że ostrze bagneta, który trzymał zatapia się w żywe ciało, chciał wyjąć lecz nie mógł, bo zawadziło