Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/138

Ta strona została przepisana.

odpowiedział Komarowski. Wtedy cesarz uczuł, że nie należało mówić o tchórzostwie. Wciąż wypadał z tonu i brał fałszywą nutę, jak śpiewak ze zdartym głosem lub aktor nie umiejący roli.
Rycerz bez trwogi i skazy, taką rolę należało mu odegrać i z początku grał ją dobrze. »Być może dziś wieczorem nie będzie nas obu na świecie, lecz zginiemy pełniąc swą powinność, rzekł rano do Benkendorfa, ubierając się. Potem, wydając rozkazy komendantom gwardyjskiego korpusu, dodał surowo.
— Odpowiecie mi głową za spokój w stolicy. Pamiętajcie, że choćbym miał być cesarzem jeden dzień tylko, potrafię dowieść żem godzien tego dostojeństwa. Lecz gdy usłyszał wyraz bunt, serce w nim zamarło, pociemniało mu w oczach i świat zawirował dokoła niego, jak wichura. Miotać się począł, sam nie wiedząc po co, najpierw do głównego odwachu, gdyż zdało mu się, że powstańcy już dobierają się do bram zimowego pałacu i chciał postawić wartę w progu. Potem biegł sam do głównej bramy, gdzie natknął się na pułkownika Chruszczyńskiego, powracającego właśnie z koszar moskiewskiego pułku z głową zranioną, przewiązaną białą opaską.
— Zabierajcie się stąd! ukryjcie się, aby widok krwi nie podrażnił tłumu; krzyczał, machając rękami, choć żadnego tłumu jeszcze nie było. Potem nagle znalazł się sam bez świty na placu przed pałacem, wśród skupionej gromadki przechodniów, do których coś przemawiał, przytaczał ustępy z manifestu i bez przejścia prosić ich zaczął prawie uniżenie.
— Nakryjcie panowie głowy! nakryjcie głowy, bo się zaziębicie. Ludzie ci, krzyczeli ura! padali