Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/141

Ta strona została przepisana.

chcą od niego? co on im zrobił. Ofiarą jest niewinną woli brata. Biedny mały, pauvre diable. Biedny Niks.
Skoro się znów ocknął, przekonał się, że mówi z nim już nie jenerał Suchozanet, a jenerał Wojnow, naczelnik gwardyjskiego korpusu.
— Wasza cesarska mość! W Izmaiłowskim pułku wzburzenie i niepewność.
— Co! Co! co wy mówicie? jak wy śmiecie! — krzyknął na niego cesarz z taką nagłą wściekłością, że ten osłupiał, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. — Miejsce wasze panie nie tu, a tam, gdzie burzą się żołnierze, powierzeni waszej opiece.
— Ośmielam się dodać jeszcze, wasza cesarska mość...
— Milczeć!
— Najjaśniejszy panie!
— Milczeć!
A każdy okrzyk, wychodzący z ust jego, brzmiał wzrastającą wściekłością.
Cesarz wiedział bardzo dobrze, że nie ma powodu gniewać się, lecz nie mógł sobą zawładnąć. Jak ognisty napój ożywczy i wzmacniający, rozlał mu się po żyłach ten nagły gniew. Nie czuł już nikczemnych dreszczyków ani drgania dolnej szczęki i stał się znów rycerzem bez trwogi, samowładcą nie samozwańcem. Zrozumiał teraz, że będzie uratowany, jeśli potrafi rozgniewać się jak należy.
W tej chwili stanął przed nim nieznany mu oficer, w mundurze sztabs-kapitana pułku dragońskiego. Oficer był wysoki, o cerze smagłej, nieco żółtawej, z czarnemi oczyma, czarnym wąsem i czarną opaską na głowie. Stał z szacunkiem,