Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Kartaczy albo konstytucyę, pomyślał cesarz, a blada jego twarz pobladła bardziej jeszcze. I znów mrówki mu zaczęły chodzić po plecach, a dolna szczęka zadrżała.
Jakubowicz spojrzał na niego i zrozumiał, że miał słuszność, gdy szepnął do Bestuzewa:
— Trzymajcie się; on się boi.


ROZDZIAŁ V.

— Stąd lepiej widać, wejdź tu — zachęcał Golicyna Oboleński, pomagając mu wdrapać się na stos granitowych brył, zwalonych u podnóża pomnika Piotra, dla przebudowy Isakowskiej cerkwi. Golicyn obrzucił wzrokiem plac. Od senatu do admiralicyi, od soboru do nadbrzeżnej i dalej wzdłuż całej rozciągłości Newy, kipiał tłum wielotysięczny. Jednakie, małe, czarne, stłoczone jak ziarnka kawioru głowy, głowy, głowy. Ludzie wisieli na drzewach bulwarowych, na latarniowych słupach, na kołowrotach od studni — tłoczyli się na dachach, na frontonach senatu i galeryach admiralskiej wieży, jak w olbrzymim amfiteatrze wypełnionym szeregami widzów, rozmieszczonych we wznoszącem się półkolu. Niekiedy w dole na placu w jednolicie rozkołysanej fali głów, powstawały miejscowe wiry.
— Co to? — zapytał Golicyn, ukazując na jeden z takich punktów.
— Szpiega widocznie złapali — odpowiedział Oboleński.
Golicyn obaczył człowieka bez czapki, w haftowanym złotem mundurze fligeladjutanckim, z piętnami krwi na białych łosiowych spodniach, biegnącego jakby uciekał.