Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Koleski asesor Iwan Iwanowicz Puszczyn, przechadzał się przed frontem czworoboku, w długim cywilnym płaszczu i wysokim kapeluszu, kurząc fajeczkę z takim spokojem, jakby się znajdował w swoim gabinecie na Michałowskiej, lub też w domku Puszkina przy swojskim szeleście drutów od pończochy, poruszanych ręką Aryny Rodjonównej.
— Chłopcy! Czy posłuchacie mojej komendy, spytał żołnierzy.
— Radziśmy starać się wasza wielmożność.
Puszczyn wyciągnął wtedy rękę w zielonej rękawiczce i podniósł ją wysoko, jakby chciał machnąć niewidzialną szablą.
— Do nogi broń. Formuj szyk frontem do kawaleryi.
Pierwsza celna salwa położyć mogła trupem całą jazdę idącą do ataku, lecz Puszczyn nie chcąc doprowadzić odrazu do ofiar wśród ludzi, polecił strzelać w nogi koniom, lub poprzez głowy jeźdźców. Gdy rozprószył się dym, okazało się, że pierwszy atak nie udał się kawaleryi. Przeszkadzała ciasnota, wystający narożnik ogrodzenia, który trzeba było omijać, a najbardziej gołoledź. Konie ślizgały się i padały, a i ludzie szli niechętnie, rozumiejąc, że jazda — nie może atakować z powodzeniem o kilkadziesiąt kroków, gdy ogień karabinów mierzy prosto w pyski końskie.
— I czego tu u dyabła leziecie? Łajali Moskiewscy, pomagając jeźdźcom podnosić się.
— A jak nie leźć, kiedy nas pędzą, a wam bracia Bóg zapłać, żeście przez głowy strzelali, bo inaczej nie wyszlibyśmy żywi; dziękowali konni gwardziści.