— A cóż innego?
— Nie wiem, nie umiem powiedzieć; przypomniały mi się wiersze, które tatuś nieboszczyk lubił powtarzać:
Korząc się sercem wierzyć trzeba
I w cierpliwości czekać końca.
Powiedziała to cicho, ale z taką siłą, że Golicyn spojrzał na nią zdziwiony. Tylko co była dzieckiem, a oto już kobieta...
W tej chwili dyliżans, zjeżdżając z pagórka, przechylił się w bok i omal nie przewrócił. Marynka krzyknęła i chwyciła się ręką za poręcz siedzenia, przytem niechcący położyła dłoń na ręce Golicyna, chciała cofnąć, ale on nie puścił.
— Marie — zabrzmiał z poza przegródki rozespany głos Niny Lwownej. Marynka słyszała, ale się nie odezwała. Przykucnęli oboje jak para rozfiglowanych dzieciaków.
— A u pani jest muszka nad okiem, szepnął żartobliwie Golicyn.
— Nie muszka, a znamię rodzinne, odszepnęła Marynka. — Jak byłam mała, dzieci dokuczały mi: U Marynki czarne ziarko, Marynka jest poczwarką«.
Pochylił się ku niej bardzo blisko, a ona się odsunęła.
— Serdeczna ty, miła! powtarzał tak cicho, że mogłaby nie słyszeć, gdyby nie chciała.
— Marie! ou es tu donc mon enfant, pytała Nina Lwowna zupełnie już rozbudzonym głosem.
— Tu mamusiu! zaraz.... a ot i stacya.
Dyliżans zatrzymał się, zamajaczały czerwone światła i ruchome cienie w oknach. Marynka wstała.