Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/168

Ta strona została przepisana.

— Jakto co!? Iść do ataku.
— Nie! Jak wasza wola Golicyn, lecz ja do ataku nie pójdę. Popsulibyśmy sprawę, zmuszając przyjazne nam pułki, do wystąpienia przeciw nam. Proszą tylko o to, by przeczekać do nocy, a wszystkie do nas przejdą. Przetrzymajcie, mówią, a przejdziemy na waszą stronę, skoro noc nastanie, zresztą wojska mamy mało, siły nierówne.
— A lud! cały lud z nami, dajcie mu tylko broń.
— Niechże Bóg uchowa! Dać im broń? Samibyście żałowali. Byłby to tylko zamęt, grabież, rzecz zwykła, przelew niewinnej krwi.
— Unikać należy wszelkiego przelewu krwi i działać ile możności legalnymi środkami — przypomniał ktoś, słowa Trubeckiego.
— No! a jeśli nas wystrzelają do nocy — rzekł Golicyn.
— Nie wystrzelają. Nie wzięli nawet jaszczyków z kartaczami.
— Te przecież łatwo przywieźć.
— Nie ośmielą się strzelać, zabraknie im odwagi.
— A jeśli nie zabraknie?
Oboleński nic nie odrzekł, a Golicyn zrozumiał, że wszelkie namowy są tu bezskuteczne.
— Patrzcie! patrzcie! — zawołał Michał Bestuzew — baterya się ruszyła.
Batalion lejb gwardyi Preobrażeńskiego pułku, wystawiony przed ostatnimi pułkami, rozstąpił się na dwie strony. W pustą przestrzeń wytoczone zostały trzy armaty, które obrócono wylotami na buntowników.
Bestużew wskoczył na stół, aby lepiej widzieć.
— A oto i kartacze, zaraz je będą ładować — zawołał.