— Nie odchodź! szepnął Golicyn.
— Nie można! Mama się będzie gniewać.
Trzymał jeszcze jej rękę, którą podniósł do ust i całował w dłoń ciepłą, świeżą, mięką, jak płatki kwiatu, rozgrzane od słońca.
Na noc Pałaszka zeszła z kozła i siedziała obok Golicyna; lecz nazajutrz w dzień powróciła znów Marynka.
Nina Lwowna przestała robić ceremonie i pozwoliła córce siedzieć z Golicynem, ile się jej podobało, lecz czy to dlatego, że matka nie spała i mogła słyszeć, czy z innego powodu, Maryńka zamknęła się w sobie i nastroszyła tak, że rozmowa szła jakoś niezręcznie i była bez znaczenia. Ona opowiadała o swem życiu w Czeremuszkach, o rzeczach zwykłych i powszednich, ale wiało od nich coś swojskiego, znanego, jak słowa miłej bajki.
W końcu lipowej alei, gdzie gawronie gniazda, nad urwistym brzegiem małej rzeczki Kaszyrki, stoi altanka dziaduniowa, z napisem na froncie: »Tu znajdziecie spokój«. W tej altance Maryńka czytywała Tajemnice Udolfa pani Radckliff i Cierpienie rodziny Ortenbergów Kotzebuego. Lubiła wogóle czytywać rzeczy smutne i uczuciowe. A w zimie, gdy wieczór nadchodził i błękitnawy mrok wpadał przez zamarznięte szyby, mięszając się z czerwonem światełkiem lampki przed obrazem w maminej sypialni, kuzynka Adela śpiewała przy klawikordzie stare piosenki takie głupie i czułe, n. p.:
Dźwięk ponury fortepianu,
Wypowiada żałość moją,