Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Wasza cesarska mość, obłąkańcy ci krzyczą o konstytucyę; kartaczy by im posłać — powtórzył Suchozanet słowa Benkendorfa.
— Kartacze czy konstytucyę? — pomyślał znów cesarz, tak samo, jak poprzednio.
Suchozanet czekał rozkazu, lecz cesarz milczał, jakby zapomniał o jego obecności.
— Armaty nabite? — spytał wreszcie, wypowiadając wyrazy te powoli z wysiłkiem, jakby mu przychodziły z trudem.
— Tak! wasza cesarska mość, lecz dotąd ślepymi nabojami, czy założyć kartacze?
— No tak! idź! — odrzekł cesarz również powoli i z wysiłkiem. — Choć nie! czekaj jeszcze — zatrzymał go. — Pierwszy strzał, w powietrze!
— Słucham! wasza cesarska mość — odrzekł Suchozanet i odjechał do armat, a cesarz patrzył zdsleka, jak ładują je kartaczami.
Poprzedni strach znikł, ustępując miejsca nowemu. Cesarz nie bał się już o siebie, bo zrozumiał, że powstańcy oszczędzają go i że tak już będzie do końca; natomiast bał się tego, co sam zrobić zamierzał.
W tej chwili podjechał do niego Benkendorf.
— Co robić? powiedz co robić? — szepnął mu cesarz do ucha.
— Jakto? Strzelać stanowczo, wasza cesarska mość, inaczej pójdą za chwilę do ataku i zabiorą nam armaty.
— Nie mogę! nie mogę! czyż ty nie rozumiesz, że ja nie mogę.
— Uczucia te przynoszą zaszczyt waszej cesarskiej mości, lecz teraz nie czas na nie. Trzeba zdobyć się na jakieś postanowienie, albo przelać