Lecz gruchnęła trzecia, czwarta i piąta salwa, a po przez kłębiący się dym, przerzynany ognistą smugą, widać było, jak grad kartaczy spada na zbitą ścianę stłoczonych ciał ludzkich. Zawadzała jeszcze niewzruszona skała Piotrowa, lecz i w nią godziły pociski, zdawało się, że za chwilę rozstrzelanym zostanie spiżowy jeździec. A gdy już plac opróżnił się, wytoczono armaty dalej i ścigano ogniem uciekających po ulicy Galernej, Isakowskiej, Angielskiej, Nadbrzeżnej, aż do Newy i Wasilewskiego Ostrowa.
— Nabijaj! Pal! Nabijaj i pal! — krzyczał wciąż Suchozanet, całkiem już ochrypłym głosem.
— Nabijaj! Pal! — wtórował mu cesarz.
Grom za gromem, strzał za wystrzałem — nóż zatapiał się w ciało, coraz głębiej, głębiej, głębiej, lecz jemu było wciąż jeszcze mało, jakby nasycić chciał nieugaszoną żądzę, a ognisty trunek rozlewał się po żyłach jego z upajającą, jak nigdy jeszcze mocą.
Jenerał Komarowski spojrzał na cesarza i pomyślał nagle, tak samo, jak pierwej, nie wiadomo, skąd.
— Nie człowiek to, a szatan.
Golicyn stał przy żelaznej kracie, ogradzającej pomnik Piotra, z twarzą zwróconą ka bateryi w chwili, gdy padła pierwsza salwa, której kartacze przeleciały ponad głowami tłumu, by uderzyć w okna, ściany i krawędź dachu pałacu senackiego. Posypały się okruchy rozbitych szyb, dwaj ludzie, którzy wspięli się byli na szalę wagi,