Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/178

Ta strona została przepisana.

wszystko to przy akompaniamencie stalowego gwizdu i zgrzytu spadających pocisków. Wszystkie głosy zlały się w jeden dziki jęk, wszystko tonęło w jakimś potwornym, rozjęczanym chaosie.
Golicyn stał bez ruchu. Widział, że drgnęły wreszcie szeregi czworoboku, a wnet potem zatrzepotał już w dali, unoszony przez uciekających żołnierzy sztandar pułkowy, pohańbione godło świętej wolności rosyjskiej.
— Stójcie chłopcy! — wołał Oboleński, lecz nikt go już nie słuchał.
— Gdzie biegniesz? — krzyczał z ojcowskim gestem Michał Bestuzew, chwytając uciekających żołnierzy za kołnierz.
— »Od wichru słomka gnie się«, Wasza Wielmożność, bronił się jeden z żołnierzy i poleciał dalej.
Golicyn słyszał gwizd kul, przelatujących mu koło uszów. Kule zerwany mu kapelusz z głowy, podziurawiły płaszcz, zakrył wkońcu oczy rękami i czekał śmierci.
— No! Zdaje się wszystko skończone, posłyszał przy sobie spokojny głos Puszczyna.
— Nie, nie wszystko, pomyślał Golicyn, coś jeszcze należy zrobić, ale co? Między dwoma salwami nastąpiła krótka cisza, a wtedy usłyszał za sobą cichy chrzęst. Obejrzał się i zobaczył Kachowskiego, który, stojąc na kamiennym stopniu u podnóża pomnika, chwycił jedną ręką żelazny pręt sztachetowy, a w drugiej trzymał pistolet z odwiedzionym kurkiem. Golicyn próbował odgadnąć do kogo mierzy, spojrzał ku bateryom i u lewego flanku zobaczył jeźdźca na białym koniu, w którym poznał Mikołaja. Kachowski wystrzelił, lecz chybił, zeskoczył wów-