przeżyty na placu, mógł wydać się tylko przerażającym snem.
Późną nocą, gdy się już wszystko skończyło, podoficer moskiewskiego pułku, uciekając od kursujących patroli, przemycał się głuchymi zaułkami przez zaspy śniegowe w okolicach Krukowskiego kanału. Tu natknął się w ciemnościach, na ciało Golicyna, który leżał, jak martwy, zdrętwiały i przemarzły między zwalonemi tu kłodami drzew. Minął go w pierwszej chwili, mniemając, że jest zabity, lecz zawrócił, usłyszawszy słaby jęk, a pochyliwszy się, poznał przy słabem świetle latarni twarz jednego z przewódców powstania, których widział dziś zrana na placu. Doniósł więc o nim porucznikowi Küchelbekerowi, który znajdował się w pobliżu z gromadką żołnierzy. Ocucono Golicyna, a Küchelbeker wsadził go na dorożkę i zawiózł go do Odojewskiego, u którego sam mieszkał w pobliżu wielkiego teatru. Gospodarza nie było w domu, dowiedziano się, że nie powrócił jeszcze z placu.
Skoro Golicyn usłyszał, że wszyscy prawie koledzy ocaleli, ożywił się niezmiernie i przypomniał obietnicę jaką dał Marynce, że obaczy się z nią, choćby ostatni raz przed wiecznem rozłączeniem; chciał też zaraz jechać do domu. Küchelberker jednak nie puścił go, ułożył, zakrył, obwiązał mu głowę płócienną chustką umoczoną w occie, napoił herbatą, ponczem i jeszcze jakimś apecyalnym dekoktem. Golicynowi zdawało się, że spać nie będzie, że się tylko położy na chwilę, mimo to ledwie zamknął oczy wpadł w sen głęboki jakby się w czeluść pogrążył.
Skoro się przebudził, nie było Küchelbekera, wołał, lecz nikt się nie odezwał, spojrzawszy na
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/186
Ta strona została przepisana.