Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Któż mianowicie?
— Wolałbym nie wymieniać nazwisk.
— Nazwiska! mów! ja każę!
— Mordwinow, Sperański.
— Nie może być — wyszeptał cesarz, lecz serce w nim znów zamarło, nie od przeszłego, lecz już od przyszłego lęku.
Zaledwo przebiegł nad jedną przepaścią, aż oto otwiera się druga; myślał, że wszystko skończone, a to się dopiera zaczyna.
— Wasza cesarska mość, wszystko się może na nowo rezpocząć — wyrzekł Benkendorf, jakby odgadł i podsłuchał myśl Mikołaja.
— Sperański! Merdwinow! to niemożliwe — powtórzył znów cesarz, próbując jeszcze wywikłać się z lepkiej sieci, jak mucha, co trzepocze się w pajęczynie. — Nie! Benkendorf, ty się mylisz.
— Daj Boże, abym się mylił najjaśniejszy panie!
Arcy-szpieg patrzył na Mikołaja milcząc, tymże wzrokiem, widzącym arszyn pod ziemią, jakim spoglądał na cesarza onegdaj, wilią wybuchu grudniowej rewolucyi. Po jego cienkich wargach przewijał się zaledwie dostrzegalny uśmieszek. Rozweselił się i senność mu nawet przeszła, bo zrozumiał w tej chwili, że mucha nie wywikła się już z pajęczyny, którą ją omotał. Był poprzednio Arakczajew, teraz kolej na Benkendorfa. Wydobył z kieszeni i położył na stole ćwiartkę papieru gęsto zapisanego.
— Raczcie to przeczytać, wasza cesarska mość.
— Co to?
— Projekt konstytucyi Trubeckiego, ich dyktatora.