nie ojczyzny. A może jednak losy państwa i narodu nie ważą więcej na szali sądów bożych od losu jednej duszy ludzkiej.
Co było przyczyną ich spotkania? prosty przypadek, czy przeznaczenie? Jeśli tylko przypadek, to skąd to uczucie jakby wznowienia rzeczy bezpamiętnie dawnych i swojskich, powtórnie wracających. A jeśli przeznaczenie, skąd w nim ta wiara, że mógłby ją pokochać. I cóż mu zresztą z tego snu o ostatniej radości życia. Przecież musi się z życiem pożegnać. Był jak wędrowiec w pustyni, co uciekając od dzikiego zwierza, wpadł do studni, zawisł na sęku i rwie maliny z pobliskiego krzaka i niesie je do ust, zapominając o przepaści.
Patrząc na te liczka takie świeże, żywe, pomyśleć jednak musiał o innych; o bladej martwej twarzyczce w oświetleniu dziennych świec, o szesnastoletniej oblubienicy w trumnie we wianeczku i białej sukni, smukłej, szczupłej, wydłużonej jak lecąca strzała — Zofii Naryszkinie...
Nie pytaj miły! jaką odeszłam drogą,
Ni kędy dziś nowy mi płonie świt.
Wszak wzięłam już co ziemskie dni dać mogą,
Kochałam, żyłam, gdym ziemski wiodła byt.
Spełniło się. Że ziszczą się nadzieje,
Bez lęku wierz. Nic serca nie omami.
Więc i ja z miejsc, gdzie nowa światłość dnieje.
Znam piękno świata, na którym żyłam z wami,
O miły, wierz! co wielkie nie zmarnieje.
Bądź silny, trwaj, nie doznasz i tu zdrady —
Jak nie zdradzi go ona i on jej nie zdradzi, tej pierwszej i ostatniej miłości nie zdradzi jej, choćby nawet polubił Marynkę. Obie one razem ziem-