Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/217

Ta strona została przepisana.

Przespał jednym tchem do jedenastej godziny następnego dnia. Zbudziła go kotka Markiza, biała kotka, z błękitnemi ślepkami, autentyczna nie podrobiona markiza. Przespała całą noc, zwinięta w kłębek, na klawikordzie, a gdy już miała dość snu, wstała, wygięła grzbiet, zamruczała i skoczyła czterema łapkami na klawisze, czem oczywiście zbudziła Golicyna.
— A psik! niegodziwa! ot i rozbudziła — fuknęła z oburzeniem Marynka.
— Potap Potapow Potapicz — posłyszał Golicyn z drugiego pokoju głos papugi. Dorozumiał się wtedy, że znajduje się w staroświeckim domu babuni, tylko pokój był mu nieznany, żółto-brunatny, przyległy do pokoju, gdzie stały krosna. Objaśniono go potem, że w małej jego sypialni, na parterze za duszno było i za ciasno i dlatego przeniesiono go tutaj. Pachło tu brzozowemi polanami, które z hukiem i trzaskiem paliły się w piecu, wypełniając połowę bawialni różowym odblaskiem, podczas gdy druga połowa zalana była zimnem błękitno białem światłem zimowego poranku. Okna wychodziły na ogród z oprószonemi szronem staremi lipami. Na ścianach obitych cytrynowo-żółtą tkaniną, wykwitał u góry pod sufitem, biały fryz, wyobrażający pochód pląsających amorków, nagie ich kształty, zaróżowiły się od ognia płonącego w piecu i zdawały się ożywać.
— Jaki wesoły pokój — pomyślał Golicyn i jemu samemu zrobiło się nagle wesoło.
Biała kotka, nie bojąc się widocznie za bardzo fukania Marynki, skoczyła na kołdrę i ocierać się poczęła pyszczkiem o nogi Golicyna z głośnem mruczeniem.