— Fedorycz.
— Czy wierzysz Konradzie Fedorowiczu, że ci mogę przebaczyć?
Rylejew milczał, cesarz przysunął twarz swą do jego twarzy i patrzył mu w oczy jeszcze mocniej, a wreszcie uśmiechnął się.
— Co to? co to? — myślał Rylejew, bo w uśmiechu cesarza dojrzał coś, jakby proszącego i smutnego.
— Biedni my obaj — rzekł po chwili cesarz, wzdychając ciężko. — Nienawidzimy się wzajemnie, boimy się siebie. Kat i ofiara, lecz nie odróżnisz kto tu jest katem, kto ofiarą, kto winien? Wszyscy, a ja bardziej niż wszyscy. No! daruj mi! Nie chcesz bym ja ci przebaczył, więc ty mi przebacz. Przybliżył usta do jego twarzy, Rylejew pobladł i zachwiał się.
— Siadaj! — rzekł cesarz, podtrzymując go i sam go posadził na krześle.
— No wypij! zachęcał i sam mu nalał szklankę wody. — Cóż? lepiej teraz? możesz mówić?
— Mogę.
Rylejew chciał wstać, lecz cesarz nie dał mu i zatrzymał go za rękę.
— Siedź.
Sam przysunął sobie krzesło i siadł naprzeciw.
— Słuchaj Konradzie Fiedorowiczu, sądź mnie jak chcesz, wierz lub nie wierz, ale ja ci powiem całą prawdę. Ciężkie brzemię włożyła na mnie opatrzność, za ciężkie na jednego, a ja zawsze sam, bez rady, bez pomocy. A cóż ja właściwie znaczę? Komendantem brygady byłem, niczem więcej. Klnę się Bogiem, że nigdy nie pragnąłem władzy, nie chciałem panować. Gdybyś ty wiedział Rylejew! lecz nie, ty nigdy tego wiedzieć
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/231
Ta strona została przepisana.