dziecko jeszcze, przejrzała odrazu najgłębszą tajnię ducha jego, najsroższą ducha mękę.
Nagle wstała i zajrzała mu w oczy, kładąc mu ręce na ramionach.
— Walerianie Michajłowiczu, wierzycie wy w Chrystusa?
— Co ty Marynko?
— Wierzycie? czy tak?
— Wierzę w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jedynego i że zrodził się z Ojca przed wiekami — odparł z przejęciem Golicyn.
— No! Bogu dzięki — odetchnęła a ulgą przeżegnała się. — A to wszyscy mówią o was. »Buntowniki bezbożne«. Więc i ja pomyślałam głupia. Nie gniewajcie się za to na mnie. Papa bywało mówił: »Nie wszystkiemu wierz, co ludzie mówią, a własnym rozumem żyj«, a ja swego rozumu jeszcze nie mam i w tem bieda.
Zamyśliła się jakby coś sobie przypominając.
— Już wiem do czego to podobne — zawołała z radością — poczekajcie zaraz wam pokażę.
Pobiegła do swego pokoju i wróciła za chwilę, niosąc książeczkę w oprawie z czarnej skóry tłoczonej złotem. Był to jeden z tych sztambuchów, w którym powiatowe panie i panienki wpisywały sobie wierszyki sentymentalne:
Dziś każde serce zdradą dysze
Wierności się nikt nie użali
Złudne przysięgi Amor pisze
Strzałą na płynnej fali.
A dalej komplement:
Cazrne twoje o czy Marie noszą żałobę po tych, których jasnego światła zbawiły.