stole, pokrytym zielonem suknem, oświecając środek tylko sali, której kąty tonęły w mroku. Z mroku tego wynurzały się wizyjnie dwa portrety: Katarzyny drugiej i Aleksandra pierwszego i zdawało się, że babka i wnuk porozumiewają się tajemniczo, mrugając do siebie z zagadkowo drwiącym uśmiechem.
Starzy dygnitarze w jedwabnych pończochach i trzewikach, w mundurach, haftowanych złotem, błąkali się po sali, jak nikłe cienie, zbliżali się do siebie, szeptali i znów rozchodzili, a w najciemniejszym kącie sali siedzieli nieruchomo, jak trzy martwe posągi, trzej jakby z trumny powstali nieboszczycy, siedemdziesięcioletni minister spraw wewnętrznych Łańskoj, ośmdziesięcioletni minister oświecenia Szyszkow i nieśmiertelny, zda się, jenerał Arakczejew. Pierwszy to raz od czasu zabójstwa swej faworyty Anastazji Mikołajównej pokazał się na dworze.
— Śmierć dziewki — mówiono o nim — odjęła mu, zda się, zdolność zajmowania się sprawami publicznemi, a śmierć Aleksandra ożywiła go na nowo.
Wszyscy wiedzieli, że z Warszawy przybył kuryer z ostateczną odmową Konstantego i że dziś jeszcze podpisany być musi manifest o wstąpieniu na tron cesarza Mikołaja I. Lada moment oczekiwano wejścia księcia Aleksandra Mikołajewicza Golicyna z manifestem, przepisanym na czysto i za każdem skrzypnięciem drzwi oglądano się, czy to nie on.
Przy kominku stał, grzejąc się przy ogniu, wysoki, przystojny, miłej powierzchowności starzec, o podłużnych, delikatnych rysach, twarzy bladej, z dwoma bolesnemi zmarszczkami dokoła ust,
Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/26
Ta strona została przepisana.