Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/268

Ta strona została przepisana.

— Patrzcie, jaki odważny — rzekł Mikołaj — to na tym świecie nie boicie się niczego, a cóż na tamtym? Czeka was potępienie wieczne. Czy z tego się śmiejecie? Wiec chyba nie jesteście chrześcijaninem? Co?
— Chrześcijaninem jestem, wasza cesarska mość i dla tego właśnie powstałem przeciw samowładzy waszej.
— Samowładza od Boga pochodzi, car pomazaniec Boży, na Bogaście powstali.
— Nie! Na zwierza.
— Jakiego zwierza? Co za brednie?
— Człowiek, który z siebie Boga robi, zwierzem jest — przemówił Golicyn cicho i z przejęciem, jakby wymawiał jakieś zaklęcie i pobladł od radości, bo zdało mu się, że słowami temi zabija zwierza.
— Ach nieszczęsny! — przemówił cesarz, kiwając głową — od mędrkowania rozum się wam zaćmił. Oto do czego prowadzą piekielne pomysły, płynące z samolubstwa i pychy. Mnie was żal, po co się gubicie? czyż nie widzicie, że ja wam dobrze życzę — przemówił po chwili łaskawym tonem. — Czemu nic nie mówicie? — dodał jeszcze łaskawiej, biorąc go za rękę — wszak wiecie, że ja wszystko mogę, mogę nawet darować wam.
— Otóż w tem właśnie bieda, wasza cesarska mość, że wy wszystko możecie. Bóg na niebie, a wy na ziemi, to właśnie jest robieniem z człowieka Boga.
W tej właśnie chwili przypomniał sobie Rylejewa i wzdrygnął się.
Cesarz odrazu pojął, że nic nie zdoła wydobyć a Golicyna, przesłuchiwał go tęż niechętnie, dla