Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/273

Ta strona została przepisana.

widzieć chciał, nie słyszeć, lecz wnet ciekawość przemogła. Rozsunął znów fałdy portyery i znów patrzył. Odojewski leżał na wpół i twarz jego wyglądała prawie zdrowo, skutkiem zapewne gorączkowych wypieków na policzkach. Wyglądał jak dawniej. Miły chłopak Sasza, z tym swoim właściwym mu wdziękiem, pół chłopięcym, pół młodzieńczym.
— Jak kwiat pod sierpem zabójczym zniwiarza.
Do samego czternastego byłem całkiem czysty. Wychowywałem się w domu. Maman m’adonné une education exemplaire. Do ostatniej chwili z oczu mnie nie spuszczała. A i ja mamę, co ta mówić, gdy umarła, ledwie przeżyłem! Wstąpiłem do wojska, mając dwadzieścia lat, całkiem jeszcze byłem dziecinny. Ja z natury jestem beztroski, lekkomyślny, leniwy, nigdy w życiu żadnej nie doznałem nieprzyjemności, zanadto byłem szczęśliwy, przez całe życie. Wiersze pisałem, marzyłem o złotym wieku, jak wszyscy młodzi ludzie krzyczałem o wolności, tak na wiatr, Rylejew to samo, dla tegośmy się zeszli.
— Więc to Rylejew przyjął was do tajnego związku — spytał Benkendorf.
— Nie! Nie on. Zresztą to wszystko jedno, nie pamiętam kto, a i przyjęcia żadnego nie było. Wszystko to swywola, głupota, dzieciństwo, opory rozgorączkowanego mózgu Rylejewa. Bo i co może dokonać trzydziesta, czterdziesta najwyżej ludzi, młokosów, marzycieli, romantyków, lunatyków, jak mówi Golicyn.
— Jaki Golicyn? Kniaź Waleryan Michajłowicz? — spytał Lewaszew.
— No tak, albo co?