Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— Poco on zapisuje wasza wielmożność, pistolet głupstwo! Może miałem, może nie miałem, nie ma co zapisywać.
— A widzieliście jak strzelano do hrabiego Miłoradowicza?
— Widziałem.
— Eto strzelał?
— Tego niewiem.
— Szkoda! moglibyście uratować niewinnego.
— Ech! panowie! wy wciąż to samo, czy to koniecznie potrzebne?
— Koniecznie.
— No! dajcie uszko, powiem cicho.
Benkendorf pochylił się, a Odojewski coś mu szepnął do ucha.
— A potem jak zaczęli strzelać — zaczął znów całkiem głośno i całkiem już spokojnie i wesoło — poszedłem przez Newę na Wasilewski Ostrów, a stamtąd na Mojkę do literata Gendra. Stara Gendrowa bardzo mnie lubi, skoro więc zobaczyła, zakrzyczała: »Uciekaj«. Pieniędzy dała, ja całkiem głowę straciłem i szedłem, gdzie oczy poniosą, chciałem się pod ziemię schować, pod lód. Ludzie w oczy zaglądali, jak wrony w ślepia konającego. Nocowałem w rynsztoku pod mostem; w przerębel wpadłem, tonąłem, zamarzłem, śmierć już czułem. Wylazłem obłocony i znów włóczyłem się dwa dni, Bóg wie gdzie, w Krasnem Siole byłem, w Kateringorze, kożuch kupiłem, czapkę, po chłopsku się przebrałem i wróciłem do Petersburga. Zgłosiłem się do wujaszka Lińskiego, ministra. Obiecał przechować mnie, a potem sam pojechał do policyi i doniósł. No, myślę źle i sam się zgłosiłem.
— Nie zgłosiliście się, lecz was przywiózł Baszucki.